piątek, 15 listopada 2013

Człowiek człowiekowi wilkiem, a zombie zombie zombie.

Podobno dobry pisarz powinien zainteresować czytelnika już pierwszym zdaniem; sprawić, że ten kto sięgnie po jego powieść natychmiast będzie chciał dowiedzieć się więcej. Przekładając tę tezę na realia blogowe – powinienem oczarować was drodzy czytelnicy tą oto pierwszą notką. Niestety, jako mieszkaniec weberowskiego świata odczarowanego, mam trochę z magią na bakier, więc czarował oryginalnością, dowcipem i elokwencją nie będę. Nie bójcie się jednak – nadal spróbuję Was wygrać, stosując bardzo prosty i tani chwyt – narzekając.

Narzekanie zawsze jest modne. Ten zły świat, ci źli sąsiedzi, ten zły rząd, te chciwe korporacje, ci niewyszkoleni pracownicy, ci leniwi studenci... Lista jest długa i na pewno każdy ma jakiś swój ulubiony temat do narzekań. Dzięki temu nikt nie będzie się czuł wykluczony czytając ten tekst, tylko przytaknie mądrze głową i uśmiechnie się pod nosem, bądź też zacznie narzekać, że bzdury gadam. Skoro zaś ten blog powinien mieć charakter filozoficzny, to filozoficznie ponarzekam sobie na narzekanie.

Kończąc już ten przydługi wstęp (ostatni akapit, obiecuję – grupa tl;dr–owców może odłożyć te widły i pochodnie): chciałem podyskutować z pewną metaforą postawioną przez Zygmunta Baumana, a z którą zapoznałem się na wykładzie z badań kultury współczesnej – metaforą domu i kempingu. Dokładnie zaś: nie chodzi mi o kemping, a o grasujące tam zombie. Uważam, że ich negatywna ocena jest mocno przesadzona.

Metafora o której wspominam jest bardzo prosta i chwytliwa. Dawny świat, to był wspólny dom – ludzie żyli tam razem i wspólnie starali się o niego dbać. Ci, którzy wyłamywali się z szeregu, byli przez grupę pacyfikowani na różne sposoby. Współcześnie, dom został zamieniony na kemping, po którym snują się hordy zombie. Nie ma przywiązania do dobra wspólnego, nie ma zaangażowania w sprawy społeczne, zaś każdy zombie stara się pożreć jak najwięcej wrażeń, nie przejmując się pozostałymi.

Wraaaażeniaaaa! Więcej wraaażeeeeń.......

Pytanie brzmi: czy rzeczywiście tak jest, czy to nie jest czasem iluzja powstała poprzez spoglądanie na zjawisko z poziomu makro. Współczesny świat wydaje się być przepełniony sytuacjami wymagającymi zaangażowania, jednakże czy taka odpowiedzialność faktycznie ciąży na hordach biednych zombie? Uważam, że nie – to media zbierają problemy z całego kraju/świata i sprzedają je jako obraz rzeczywistości. To stwarza wrażenie nieczułości i niezaangażowania społeczeństwa, gdyż ludzie zwyczajnie nie są w stanie przejmować się wszystkim co dzieje się gdzieś daleko. Od razu na myśl przychodzi mi rortiańska solidarność, obejmująca tylko kręgi osób z którymi mogę się jakoś utożsamiać. I chociaż sam Rorty postuluje rozszerzanie tej solidarności na jak najwięcej różnych grup, to zdaje on sobie sprawę, że ten postulat można co najwyżej realizować, a nie zrealizować.

Innymi słowy: areną na której Bauman chce rozgrywać kwestie zzombienia współczesnego społeczeństwa jest zglobalizowany świat, podczas gdy solidarność (będąca warunkiem wstępnym zaangażowania) zwyczajnie nie ma tak szerokiego zasięgu. Jeżeli zawęzimy nasze spojrzenie, nagle okaże się, że biegające po kempingu zombie są bardziej żywe, niż to się nam wcześniej wydawało. Oczywiście świat się zmienił, więc również modele zaangażowania uległy przekształceniu, nadal jednak da się znaleźć wiele jego przykładów: począwszy od organizacji charytatywnych, poprzez inicjatywy jak Kiva.org czy Avaaz.org (zainteresowanych odsyłam na te strony), aż do różnych form protestu czy manifestacji solidarności z jakąś sprawą. Niektóre przejawy zaangażowania są wręcz zupełnie nowym dorobkiem współczesności: sprawy jak ochrona i konserwacja zabytków, ochrona środowiska czy prawa zwierząt, wcześniej nie były w ogóle podejmowane.

Nie można też zapominać, że chęć aktywnego wpływu na świat w szerokim sensie, nie jest i nigdy nie była cechą uniwersalną. Spora grupa ludzi nie odczuwa potrzeby angażowania się w sprawy nie dotyczące ich rodziny/kręgu przyjaciół/miejsca pracy/miejscowości w której żyją. Jeśli jednak ich określimy jako zombie, to metafora kempingu staje się bezwartościowym workiem bez dna. Nie jest bowiem tak, że kiedyś większość społeczeństwa angażowała się w sprawy dziejące się „poza ich podwórkiem”, a teraz nagle ta cecha została utracona. Sprawy te od zawsze były podejmowane przez mniejszość: najczęściej przez pisarzy, polityków, uczonych, liderów religijnych etc. – czyli przez elity danych czasów. Po świecie od zawsze snuły się hordy takich zombie, podczas gdy „liga sprawiedliwych” zbawiała ludzkość (z gorszym lub lepszym skutkiem dla obu tych grup).
No nie można wywoływać ligi sprawiedliwych nie dając obrazka, nawet jeśli to nie o tę Ligę chodzi.

Konkludując: wydaje mi się, że teza o dominacji figury zombie we współczesnych czasach jest trochę teorią z serii mitów o złotym wieku; opowieścią, że kiedyś świat był miłym, ciepłym miejscem, gdzie wszyscy o siebie nawzajem dbali, a teraz ta zła nowoczesność przyszła i wszystko popsuła. Ta mitologizacja przeszłości wydaje się równie uniwersalna co obecność zombie – wszak już starożytni narzekali, że społeczeństwo się zbiesiło i złoty wiek świetności ich imperium przeminął.