Podobno dobry pisarz powinien
zainteresować czytelnika już pierwszym zdaniem; sprawić, że ten
kto sięgnie po jego powieść natychmiast będzie chciał dowiedzieć
się więcej. Przekładając tę tezę na realia blogowe –
powinienem oczarować was drodzy czytelnicy tą oto pierwszą notką.
Niestety, jako mieszkaniec weberowskiego świata odczarowanego, mam
trochę z magią na bakier, więc czarował oryginalnością,
dowcipem i elokwencją nie będę. Nie bójcie się jednak – nadal
spróbuję Was wygrać, stosując bardzo prosty i tani chwyt –
narzekając.
Narzekanie zawsze jest modne. Ten zły
świat, ci źli sąsiedzi, ten zły rząd, te chciwe korporacje, ci
niewyszkoleni pracownicy, ci leniwi studenci... Lista jest długa i
na pewno każdy ma jakiś swój ulubiony temat do narzekań. Dzięki
temu nikt nie będzie się czuł wykluczony czytając ten tekst,
tylko przytaknie mądrze głową i uśmiechnie się pod nosem, bądź
też zacznie narzekać, że bzdury gadam. Skoro zaś ten blog
powinien mieć charakter filozoficzny, to filozoficznie ponarzekam
sobie na narzekanie.
Kończąc już ten przydługi wstęp
(ostatni akapit, obiecuję – grupa tl;dr–owców może odłożyć
te widły i pochodnie): chciałem podyskutować z pewną metaforą
postawioną przez Zygmunta Baumana, a z którą zapoznałem się na
wykładzie z badań kultury współczesnej – metaforą domu i
kempingu. Dokładnie zaś: nie chodzi mi o kemping, a o grasujące
tam zombie. Uważam, że ich negatywna ocena jest mocno przesadzona.
Metafora o której wspominam jest
bardzo prosta i chwytliwa. Dawny świat, to był wspólny dom –
ludzie żyli tam razem i wspólnie starali się o niego dbać. Ci,
którzy wyłamywali się z szeregu, byli przez grupę pacyfikowani na
różne sposoby. Współcześnie, dom został zamieniony na kemping,
po którym snują się hordy zombie. Nie ma przywiązania do dobra
wspólnego, nie ma zaangażowania w sprawy społeczne, zaś każdy
zombie stara się pożreć jak najwięcej wrażeń, nie przejmując
się pozostałymi.
Pytanie brzmi: czy rzeczywiście tak
jest, czy to nie jest czasem iluzja powstała poprzez spoglądanie
na zjawisko z poziomu makro. Współczesny świat wydaje się być
przepełniony sytuacjami wymagającymi zaangażowania, jednakże czy
taka odpowiedzialność faktycznie ciąży na hordach biednych
zombie? Uważam, że nie – to media zbierają problemy z całego
kraju/świata i sprzedają je jako obraz rzeczywistości. To stwarza
wrażenie nieczułości i niezaangażowania społeczeństwa, gdyż
ludzie zwyczajnie nie są w stanie przejmować się wszystkim co
dzieje się gdzieś daleko. Od razu na myśl przychodzi mi rortiańska
solidarność, obejmująca tylko kręgi osób z którymi mogę się
jakoś utożsamiać. I chociaż sam Rorty postuluje rozszerzanie tej
solidarności na jak najwięcej różnych grup, to zdaje on sobie
sprawę, że ten postulat można co najwyżej realizować, a nie
zrealizować.
Innymi słowy: areną na której Bauman
chce rozgrywać kwestie zzombienia współczesnego społeczeństwa
jest zglobalizowany świat, podczas gdy solidarność (będąca
warunkiem wstępnym zaangażowania) zwyczajnie nie ma tak szerokiego
zasięgu. Jeżeli zawęzimy nasze spojrzenie, nagle okaże się, że
biegające po kempingu zombie są bardziej żywe, niż to się nam
wcześniej wydawało. Oczywiście świat się zmienił, więc również
modele zaangażowania uległy przekształceniu, nadal jednak da się
znaleźć wiele jego przykładów: począwszy od organizacji
charytatywnych, poprzez inicjatywy jak Kiva.org czy Avaaz.org
(zainteresowanych odsyłam na te strony), aż do różnych form
protestu czy manifestacji solidarności z jakąś sprawą. Niektóre
przejawy zaangażowania są wręcz zupełnie nowym dorobkiem
współczesności: sprawy jak ochrona i konserwacja zabytków,
ochrona środowiska czy prawa zwierząt, wcześniej nie były w ogóle
podejmowane.
Nie można też zapominać, że chęć
aktywnego wpływu na świat w szerokim sensie, nie jest i nigdy nie
była cechą uniwersalną. Spora grupa ludzi nie odczuwa potrzeby
angażowania się w sprawy nie dotyczące ich rodziny/kręgu
przyjaciół/miejsca pracy/miejscowości w której żyją. Jeśli
jednak ich określimy jako zombie, to metafora kempingu staje się
bezwartościowym workiem bez dna. Nie jest bowiem tak, że kiedyś
większość społeczeństwa angażowała się w sprawy dziejące się
„poza ich podwórkiem”, a teraz nagle ta cecha została utracona.
Sprawy te od zawsze były podejmowane przez mniejszość: najczęściej
przez pisarzy, polityków, uczonych, liderów religijnych etc. –
czyli przez elity danych czasów. Po świecie od zawsze snuły się
hordy takich zombie, podczas gdy „liga sprawiedliwych” zbawiała
ludzkość (z gorszym lub lepszym skutkiem dla obu tych grup).
Konkludując: wydaje mi się, że teza
o dominacji figury zombie we współczesnych czasach jest trochę
teorią z serii mitów o złotym wieku; opowieścią, że kiedyś
świat był miłym, ciepłym miejscem, gdzie wszyscy o siebie
nawzajem dbali, a teraz ta zła nowoczesność przyszła i wszystko
popsuła. Ta mitologizacja przeszłości wydaje się równie
uniwersalna co obecność zombie – wszak już starożytni
narzekali, że społeczeństwo się zbiesiło i złoty wiek
świetności ich imperium przeminął.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz